Gdy świat dopadła pandemia SARS-CoV-2 rzetelnych informacji o jej przyczynach, skutkach, zapobieganiu i leczeniu było jak (nomen – omen) na lekarstwo. A to wymarzona wprost okazja do krzewienia się i pączkowania wszelkich niesprawdzonych teorii, pomysłów, zwykłych głupot, czy rojeń ludzi owładniętych obsesjami. A środowiskiem, w którym one najszybciej się rozchodzą, są oczywiście media społecznościowe, którym wiele osób bardziej wierzy, niż tzw. mediom tradycyjnym: gazetom, telewizji, czy rozgłośniom radiowym. O ile bowiem te muszą dbać o rzetelność przekazu (choć oczywiście zdarzają im się wpadki, a być może nawet celowe manipulowanie informacjami) i w swej działalności podlegają regulacjom prawnym, o tyle informacje wymieniane w ramach grupy naszych znajomych są wolne od tego typu ograniczeń. Tam możemy napisać (prawie) wszystko – każdą zasłyszaną bądź przeczytaną teorię, opinię czy wręcz głupotę. Nie trzeba się zbytnio zagłębiać w tekst, wystarczy tylko kliknąć i przekazać dalej, a tym sposobem plotka, pomówienie, zwyczajny fake newsy rozchodzą się jak koronawirus. A niektórzy twierdzą, że znacznie szybciej i z groźniejszymi skutkami, niż prawdziwa choroba dotykająca miliony ludzi.
Niemal natychmiast usłyszeliśmy więc o spisku Amerykanów (bądź Chińczyków, czy Rosjan – do wyboru), którzy specjalnie wyprodukowali groźnego wirusa, by wytępić swych przeciwników. Wersja łagodniejsza tej niesprawdzonej informacji dotyczyła przypadkowego wydostania się wirusa z laboratorium w Wuhan, które kilkadziesiąt lat temu było przecież opisywane w książce „Oczy ciemności” autorstwa Deana'a Koontz'a. Podobnie straszono nas rzekomym spiskiem: Banku Światowego, Billa Gatesa, Rothschildów, Rockefellera, ciemnymi interesami firm farmaceutycznych, Światowej Organizacji Zdrowia i wielu innych...
Teoria spiskowa zatem gotowa! Nim specjaliści wirusolodzy opublikowali pierwsze badania i poznali charakter nowej choroby, tego typu teorie żyły już własnym życiem, zaśmiecając wirtualny świat (a w konsekwencji miliony realnych umysłów) brudną papką informacji, fake newsów, opinii, teorii, w której odróżnienie prawdy od fałszu stało się zadaniem niezwykle trudnym i czasochłonnym.
Część tych pseudoinformacji wydaje się żartobliwa i mało szkodliwa, ale niestety wiele z nich jest zwyczajnie niebezpiecznych dla zdrowia. Możemy przecież śmiać się gdy słyszymy, że internetowa sieć 5G przenosi zarazę lub wzruszyć ramionami słysząc „ze sprawdzonych źródeł”, że polski rząd z pomocą wojska zamknie duże miasta, ale gdy powielane są opinie na temat spożywania czosnku, czy picia alkoholu, które to substancje ponoć zabijają koronawirusa, lub szkodliwości noszenia maseczek lub używania termometrów bezdotykowych, to aż strach pomyśleć do czego może doprowadzić osobę chorą wiara w tego typu nieprawdziwe informacje. Oczywiście, są one często dementowane i prostowane po jakimś czasie, ale jak to nie od dziś wiadomo – sprostowania cieszą się już o wiele mniejszym zainteresowaniem niż pierwsza szokująca, choć nieprawdziwa, informacja.
Osobną grupą fake newsów są informacje o pustych karetkach jeżdżących na sygnale po ulicach, o manekinach, które leżą na łóżkach szpitalnych imitując poważnie chorych, czy na temat szpitali brazylijskich, które tyko udają, że leczą chorych na Covid-19, a tak naprawdę są... puste..
Z reguły tego typu relacje opierają się na szczątkowych i niepełnych ale prawdziwych informacjach (filmach, zdjęciach), ale rozwijają je i wyciągają z nich kompletnie fałszywe wnioski. Oczywiście, że brudna, długo noszona maseczka może być środowiskiem rozwoju grzybów czy pleśni, ale od tego przecież mamy rozum i wyjaśnienia specjalistów, by wiedzieć, że trzeba je wymieniać lub prać. Jest prawdą, że do szpitali podjeżdżają cały czas karetki z krwią, osoczem od ozdrowieńców czy z pacjentami objętymi różnymi programami terapeutycznymi, więc nie zawsze wysiadają z nich obłożnie chorzy na Covid-19. Placówki te muszą przecież obsługiwać cały czas samochody z przeróżnymi dostawami np. środków ochrony osobistej, ale nie można na podstawie tego typu przypadkowych filmików tworzyć teorii bagatelizujących zagrożenie. Przekonało się o tym jakże boleśnie wielu polityków i celebrytów, którzy także wygłaszali tego typu teorie, żeby wymienić chociażby premiera Wielkiej Brytanii czy prezydenta USA, którzy zarazili się wirusem i wylądowali w szpitalach.
Większość tych nieprawdziwych, bałamutnych czy niesprawdzonych informacji jest skrupulatnie sprawdzanych przez samych zainteresowanych, instytucje do tego powołane, stowarzyszenie, faundacje oraz przez zapaleńców, tropiących bzdurne, a szkodliwe lub wręcz groźne informacje w sieci. Najczęściej udaje im się wykryć oszustwo, ale ich przekaz nie zawsze przebija się przez medialny szum.
Szansą na walkę z dezinformacją jest także niezależne, profesjonalne dziennikarstwo, oparte na zweryfikowanych informacjach, działające dla dobra publicznego i w interesie publicznym. Dużą rolę w walce z dezinformacją odgrywać mogą media lokalne i regionalne. Ze względu na swoje wpływy w mniejszych społecznościach, szybszą komunikację z odbiorcami, nierzadko bazującą na osobistych znajomościach, mają szansę na dławienie fałszywych narracji często już w zarodku.
Dlatego – zwłaszcza gdy szukamy w internecie informacji na temat zdrowia, bardzo starannie dobierajmy i sprawdzajmy strony, z których korzystamy. Gdy dotrze do nas niezwykle szokująca wiadomość (szczególnie za pośrednictwem mediów społecznościowych) – nie ekscytujmy się nią zbytnio, tylko sprawdźmy ją w innych, bardziej wiarygodnych źródłach.
Wojciech Szota
Materiał powstał w ramach projektu Stowarzyszenia Gazet Lokalnych z Polsko-Amerykańską Komisją Fulbrighta „Media bliżej ludzi”, finansowanego ze środków Departamentu Stanu USA.